2011/07/03

Światopogląd, część 1.

Nikt nie dba o mój światopogląd.
Religia: ateista, agnostyk. Przypuszczam, że bóg nie istnieje. Nie mam na to dowodów. Sądzę, że nie możliwe jest sformułowanie dowodów przeczących istnieniu boga, tak jak je potwierdzających przy naszym obecnym stanie wiedzy o świecie. Wszelkie dowody jakie do tej pory analizowałam nie dały mi jednoznacznej odpowiedzi. Dlatego też zakładam, że jest to kwestia decyzji, założenia, wybrania drogi, którą wolimy lub uważamy, że powinniśmy iść.

Poglądy polityczne: zasadniczo brak, tak więc można powiedzieć, że liberalne. Nie znam systemu politycznego, w którym wszystkim ludziom było by wystarczająco wygodnie; ponadto wątpię w istnienie takowego. Każdy system ma swoje wady i zalety. Uważam, że systemy projektowane od górnie, mające wszystkich uszczęśliwić na siłę, nie są możliwe do realizacji. Wymagają woli większej grupy ludzi, niż ta, którą da się zjednać. Zawsze powstanie tam grupa ludzi, którzy pod przykrywką idei będą w stanie wykorzystać sytuację, dla własnych korzyści. Mówię to, nie mając o to pretensji, ponieważ uważam, że taka właśnie jest natura ludzka - walka o własne korzyści, jest dla mnie cechą, którą w naturze ludzkiej całkowicie akceptuje. Uważam też, że równość wszystkich ludzi jest też pewnym rodzajem idealizmu. Różnimy się w swoich cechach i możliwościach, jako grupy i jako jednostki. Jednakże, to stwierdzenie wcale nie zwalnia mnie od szacunku, dla wszystkich, którzy stają mi na drodze. Uważam, że człowiek potrzebuje pewnego stopnia hierarchizacji w społeczeństwie i wszelkich grupach jakie tworzy, co da mu możliwość walki i wspinania się po jej szczeblach. Ludzie, którzy po-prostu dostali wszystko, co ja sądzę, że potrzebuję obecnie, wcale nie są ode mnie bardziej szczęśliwi.

Ochrona środowiska: depresja na tle środowiskowym. Jesteśmy beznadziejnym gatunkiem, który niszczy rzeczy, których potrzebuje do życia i nie jest w stanie tego zatrzymać. Zachowanie Ziemi w formie, w jakiej jest dziś, wymagałoby od nas wyrzeczeń, których nie jesteśmy w stanie podjąć. Przerastają nas nawet niewielkie wyrzeczenia, które byłyby w stanie w niewielkim stopniu wyhamować tempo dewastacji środowiska np. segregacja śmieci i odzyskiwanie surowców z odpadów, zaprzestanie wycinki lasów. Do uratowania ziemi, musielibyśmy drastycznie obniżyć zużywanie energii, ponieważ zasadniczo nie ma zupełnie bezpiecznych dla środowiska form jej uzyskiwania. Elektrownie wodne i wiatrowe, uważane za ekologiczne, co prawda nie przyczyniają się do produkowania zanieczyszczeń, ale dewastują środowisko przyrodnicze. Imperatyw rozwoju ekonomicznego uniemożliwia nam dokonanie jakichkolwiek zmian w tej kwestii; wyhamowania wzrostu naszych potrzeb, stanowi też, w mniemaniu ludzi, granicę demarkacyjną, za którą korzyści ludzi są nienaruszalnym priorytetem. Tak więc rozwijamy się - dewastując, a gdy będzie nas stać na ochronę środowiska, będziemy chronić to co nie zdewastowane. Nie muszę chyba mówić, że nie jest to dla mnie satysfakcjonujące rozwiązanie. Nie mam jednak argumentów, ani rozwiązań, które pozwalałyby nam się od tego imperatywu uwolnić. Może gdy zaczniemy płacić za czyste powietrze w butlach coś dotrze do naszej świadomości, ale będzie już stanowczo za późno